Ostatnia wizyta: Obecny czas: 22 Gru 2024, 15:43


Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina




Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 7 posty(ów) ] 
Autor Wiadomość
 Temat postu: OPOWIADANIE W ODCINKACH
PostWysłany: 17 Maj 2011, 09:32 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 03 Mar 2011, 14:39
Posty: 377
O JASIU CO MIAŁ TELEFON DO PANA BOGA z książki Majster Bieda czyli zakapiorskie Bieszczady Andrzej Potocki

Jasia Głoda spotkałem późną jesienią 1976 r. Mieszkał ni to w szopie, ni to w szałasie, przystawionym do ruiny cerkwi w Hoczwi. Obok zbudował kaplice i odprawiał w niej swoje msze. Szopa i kaplica, które dawały schronienie jemu i jego świętym była w stylu środkowoamerykańskich slamsów. kawałki desek, tekturowych opakowań, papy i zardzewiałej blachy, zespolone drutem i zbite gwoździami. Jago marzeniem było zbudować klasztor, być zakonnikiem i prowadzić sierociniec dla chłopców

Górujący nad kaplica krzyż to najbardziej optymistyczny jaki widziałem w życiu. Zrobiony ze świeżo ściętych wierzbowych okrąglaków, wkopanych w ziemię, wypuściły odrosty, gałązki nadziei. Tak więc Jasiowy krzyż był nie tyle symbolem hańbiącej śmierci, ile prawdziwie odradzającego się życia. Kilka podobnych krzyży stało nieopodal jego prywatnej kaplicy.
Wtedy późną jesienią Jasio zgodził się odprawić dla mnie i kilku jego znajomych msze według jego własnej liturgii. Kiedy przyszliśmy na nią zaczął prószyć pierwszy śnieg. W kaplicy - szopie ponad dwie godziny wsłuchiwaliśmy się w jego słowa, kostniejąc z zimna. Msza łączyła w sobie elementy bożonarodzeniowe i wielkanocne. Jasio do normalnego kościoła nie chodził, bo i po co, jak miał swój. Liturgii wyuczył się, kiedy przez kilka lat w klasztorze na Słowacji służył za parobka i ministranta.
Zadomowił się w Hoczwi bardzo dawno temu. Szybko wrósł w wieś, pomagał gospodarzom przy pracy w polu, rąbał drzewo, czasem popasał krowy. Jedni dawali mu za pracę jedzenie, inni coś z ubrania, jeszcze inni parę złotych. u kilku gospodarzy miał też kąt do spania, w szopie, stodole albo oborze. Nikt nie dociekał dlaczego pewnego dnia zamieszkał akurat w ruinie cerkwi. Oczywistym było. że gdzieś musiał mieszkać. Wieś nie miała go za mądrego, ale dorośli nie pozwalali wołać za nim: - Głupi Jasio.
Czasami znikał na kilka dni lub tygodni. Włóczył się po przepadłych bieszczadzkich wsiach i naprawiał popadające w runę kapliczki i przydrożne krzyże. Stawiał też nowe. W ruinach cerkwi odprawiał swe msze. Gdzie nocował i czym się żywił podczas tych wędrówek, już na zawsze pozostanie tajemnicą. Zdzicho Pękalski spotkał go po raz pierwszy w 1963 r. , kiedy wyłonił się ze sterty leżących w kącie cerkwi zeschłych liści, w których się zdrzemnął. W jakiś czas potem spotkał go śpiącego na cmentarzu, w starym ale chyba już pustym grobowcu.
Na każdej z uratowanych kapliczek zostawiał znak rozpoznawczy: coś z odzienia: beret albo koszulę. Na berecie umieszczał na ogół odpustowy medalik, na koszuli - święty obrazek wycięty z jakiejś katolickiej gazety. W wielu miejscach spotkałem Jasiowe ślady powtórnej chrystianizacji Bieszczadów, chociaż początkowo nie miałem pojęcia, że jest to akurat jego działalność misyjna.
CDN...

_________________
http://gdziebylbog-pytanieowiare.blogspot.com/


Góra
Offline Profil  
 
 Temat postu: Re: OPOWIADANIE W ODCINKACH
PostWysłany: 17 Maj 2011, 17:25 

Rejestracja: 31 Sty 2011, 11:00
Posty: 53
[quote="**kaja**"]O JASIU CO MIAŁ TELEFON DO PANA BOGA z książki Majster Bieda czyli zakapiorskie Bieszczady Andrzej Potocki
JAK BYLO NA ZLOCIE ZAKAPIOROW? BARDZO ZALUJE ZE NIE MOGLEM PRZYJECHAC, MIMO ZE JANO MNIE ZAPROSIL. POZDRAWIAM!


Góra
Offline Profil  
 
 Temat postu: Re: OPOWIADANIE W ODCINKACH
PostWysłany: 17 Maj 2011, 17:58 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 03 Mar 2011, 14:39
Posty: 377
Właśnie piszę o tym zlocie. Niestety nie jestem tak szybka jak Wirtualna Polska, która "dała już info", ale za to napiszę coś od serca :P (mam nadzieję, że do jutra skończę). Zdjęcia niestety kiepsko mi wyszły, ale może Jano coś podeśle :P Pozdrawiam. Szkoda, że Ciebie nie było. :P

_________________
http://gdziebylbog-pytanieowiare.blogspot.com/


Góra
Offline Profil  
 
 Temat postu: Re: OPOWIADANIE W ODCINKACH
PostWysłany: 18 Maj 2011, 09:38 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 03 Mar 2011, 14:39
Posty: 377
Andrzej Potocki też był. Urzekło to opowiadanie, więc Dalszy Ciąg:

Na te wędrówki zabierał zawsze plecak zrobiony ze starego swetra i wędrowny pastorał, czyli sękaty kij zakończony krzyżem. Prócz dewocjonaliów nosił przy sobie siekierę. Wycinał rosnącą na polnych miedzach tarninę i palił ją na stosach, bowiem w jego przekonaniu mieszkał w niej czarci pomiot, czyli diabeł. Im mniej tarniny, tym mniej diabłów na ziemi ale przede wszystkim mniej zła.
Wzniecając te egzorcystyczne ogniska, ograniczał ich ziemską przestrzeń życiową, przyczyniając się tym samym do oczyszczania świata z grzechów, bo przecież wiadomym jest, że zło pochodzi od diabła albo od czarownicy.(...)
Kiedyś wyznał mi w wielkiej tajemnicy, że składał po kryjomu także ofiary Panu Bogu z gołębi, królików i kur. Kupował je na targu w Lesku i daleko poza wsią zarzynał swe ofiarne zwierzęta, po czym spalał na stosie, którego najważniejszym składnikiem była na ogół opona. Co prawda w Biblii widział rycinę o składaniu ofiar ze zwierząt, ale bał się, że gdyby ktoś zobaczył, mógłby być wygnany ze wsi albo, co gorsze, wysłany do jakiegoś przytułku.
Raz zabrali go już do domu opieki społecznej, bo niby bezdomny i bez stałego źródła utrzymania. Wywieźli, aż pod Warszawę, ale po kilku tygodniach uciekł stamtąd. Najpierw musiał jednak drewniaki, co mu je dali podbić ukradkiem gumą, żeby nie było słychać kroków. W nocy wymknął się po cichu, w piżamie. Do Hoczwi wracał prawie trzy tygodnie, na piechotę, lasami, żeby go nie złapali i nie odesłali do przytułku.
Wszędzie i zawsze chodził pieszo. Po wyzwoleniu wracał do Polski też na piechotę. Mógł wrócić repatriacyjnym pociągiem, ale czy to wiadomo dokąd taki pociąg jechał. Dwa miesiące przedzierał się przez sudeckie i karpackie lasy, przymierał głodem, mókł w deszczu, nocował w leśnych wykrotach, aż wreszcie doszedł w Bieszczady. Tu akurat wtedy czas był wyjątkowo niespokojny i trafił w ręce milicji z podejrzeniem, że jest ukraińskim bandziorem, na co miał wskazywać jego wygląd.
Na powiatowej komendzie milicji w Lesku przez wiele dni był przesłuchiwany i w krzyżowym ogniu pytań do znudzenia powtarzał swój prawdziwy życiorys, aż mu uwierzyli. Został u nich służącym od palenia w piecach, noszenia wody, sprzątania cel.
Podobno Jasio Głód pochodził z Mrzygłodu, tak więc już na dzień dobry miał na tym świecie już pod górkę. Miasteczko o takiej nazwie w żadnej mierze nie może dobrze się kojarzyć. Brukowany kocimi łbami rynek, z płynącymi po jego przekątnej cuchnącym od domowych ścieków potokiem i obstawiony wokół starymi drewnianymi chałupami, stojącymi w poprzek, wprawia człowieka w podły nastrój. Nic tylko się upić.
Z dzieciństwa zapamiętał, że ojciec pił i bił. Jednego razu jeszcze jako mały chłopiec stanął w obronie matki. Ojciec kopnął go z taką siłą, że upadając rozbił sobie głowę. Tę bliznę ojcowskiej miłości nosił na swoim czole do końca życia. Wtedy też uciekł z domu i szedł bardzo długo, dobrzy ludzie pozwalali mu się przespać w oborze i dawali po kilka gotowanych kartofli do zjedzenia, aż doszedł przekraczając nielegalnie, ale przecież nieświadomie granicę Słowacji, gdzie trafił do sierocińca, który prowadziły zakonnice.
W czasie II wojny został wywieziony na roboty do Niemiec. Pracował w gospodarstwie i był jak powiadał traktowany wyjątkowo podle. razu jednego, jak nikogo nie było w domu nasikał Niemcom do gotujących się kartofli. Ilekroć to opowiadał, śmiał się i pewnie był to jedyny zły uczynek, jaki zrobił w życiu.
Ktoś kiedyś zażartował z Jasia, że nie chodzi do wyborów i tym samym nie uczestniczy we froncie jedności narodu, ale jak miał chodzić, kiedy nie miał dowodu osobistego. Postanowił przeto, taki dowód sobie wyrobić. Najpierw poszedł na komendę milicji do Leska, bo wtedy milicja dawała dowody. Tu jednak odprawili go z przysłowiowym kwitkiem.
- Głupiś Jasiu, a takiemu dowód niepotrzebny.
Postanowił zatem szukać sprawiedliwości wyżej, w komendzie wojewódzkiej w Rzeszowie. tydzień szedł do województwa i tydzień wracał, też piechotą, ale załatwił sobie ten cholerny dowód, by móc na wezwanie partii bez skreśleń głosować w wyborach.
Żeby samemu być sobie panem, trzeba mieć przede wszystkim dom. Jego budowanie rozpoczął od ustawienia starego drewnianego łóżka, które nakrył dachem i sukcesywnie obudowywał deskami, tak że z czasem powstało coś na kształt skrzyni. Potem najbliższą przestrzeń wokół łóżka także obudowywał deskami i tak powstał jego szałas. Jasio wchodził, a w zasadzie wsuwał się do łóżka przez dżwiczki w bocznej ścianie, nogami do przodu, co wymagało dużej zręczności. Na noc by złe moce nie miały do niego przystępu, zamykał drzwi szałasu na haczyk z drutu i podobnie zamykał drzwiczki łóżka skrzyni. Za posłanie służyło mu kilka zimowych płaszczy, które zapewne dostał od troskliwych ludzi. Do spania zdejmował tylko buty, gumowe cholewiaki. Przetrwanie zimy w takich warunkach wydawało się wręcz niemożliwe, a Jasiowi wielokrotnie się to udawało.
CDN

_________________
http://gdziebylbog-pytanieowiare.blogspot.com/


Góra
Offline Profil  
 
 Temat postu: Re: OPOWIADANIE W ODCINKACH
PostWysłany: 20 Maj 2011, 23:28 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 03 Mar 2011, 14:39
Posty: 377
W szałasie, podobnie jak w domu, najważniejsze są dwa miejsca do gotowania i do spania. Ułożone z kamieni palenisko świadczyło, że od czasu do czasu pitrasił sobie jakąś strawę. Z naczyń miał kilka słoików, poobijaną miskę i chyba ze trzy osmolone, poobijane wiaderka po marmoladzie. Przeważnie gotował rosół z kości kupowanych w geesowskim sklepie albo gdy we wsi samochód rozjechał kurę, na ogół trafiała ona do jego garnka. Dobrzy ludzie mówili:
- Weź sobie Jasiu, coś tam da się jeszcze z niej zjeść.
Więc brał i dziękował i na odrobek przyjść obiecywał. Kurę do gotowania patroszył, ale z piór nie obdzierał, bo po ugotowaniu same odchodziły.
Dawały mu też gospodynie po trochę kartofli. Pytały:
- Jadłeś już dzisiaj, Jasiu?
Jak odpowiadał, że nie, wołały i dawały kartofli, żeby sobie ugotował, czasem jeszcze pajdę chleba ze smalcem albo marmoladą dołożyły, a nawet garnuszek mleka nalały lub też w słoiku dały maślanki.
To się godzi powiedzieć, że był uczynnym i pracowitym człowiekiem, pomocy nie odmawiał, to i ludzie chętnie go brali do roboty. Na pytanie:
- Ileś Jasiu zarobił? - zwykł był mawiać.
- A co tam dacie, to będzie.
Innymi słowy nigdy sam nie oceniał wartości swojej pracy, a zdawał się na ludzkie poczucie sprawiedliwości.(...)
Chyba nikt nie miał mu za złe, że postawił sobie tę kaplicę.
Na futrynie drzwi wiodących do kaplicy przymocował telefon - plastikową dziecięcą zabawkę z ruchomą tarczą. Od niego przeciągnięty był kawałek drutu, którego drugi koniec zamocował na gwoździu wbitym do jednego z krzyży okalających kaplicę. Tym telefonem dzwonił Jasio w razie potrzeby do Pana Boga.
Kiedy człowiek mieszka na takim odludziu, to czasem chce mu się z kimś porozmawiać. On rozmawiał przez telefon z Panem Bogiem, Matką Bożą lub którymś ze świętych. O czym? Tego nie wie nikt, bo Jasio niechętnie o tym mówił, nikomu też nie udało się podsłuchać takiej rozmowy. Niewykluczone jednak, że zdawał raporty, ile odnowił kapliczek ile krzyży, ile postawił nowych i ilu wyrugował z polnych miedz diabłów mieszkających w terenie.
Miał też Jasi megafon. Czyli stare wiadro bez dna przybite do drąga, przez które głosił kazania na wolnym powietrzu. Wiadro na tyle skutecznie wzmacniało głos, że był słyszalny z odległości stu metrów.
W kaplicy pośród wielu obrazów wyróżniały się dwa duże, stare oleodruki Chrystusa i Matki Boskiej oprawione w Jaśkowe rozpostarte koszule, czyli przybite do nich gwoździami. Kiedy zapytałem, dlaczego, te święte obrazy są tak ubrane, odpowiedział:
- No bo za te koszule oni zawsze mnie maja w swojej opiece.
Bez wątpienia był to podarunek spontaniczny, bo koszule były mocno przechodzone, a szarość, by nie powiedzieć brud na kołnierzykach, świadczyła, że długo ich nie prano, a zatem miały walor rzeczy bardzo osobistych.
Ale Jasio nie miał w zwyczaju prania czegokolwiek, bo jak dostawał jakiś nowy-stary przyodziewek, to go ubierał, a to co z siebie zdejmował darowywał świętym, z wyjątkiem spodni, bo te uznawał za rytualnie nieczyste odzienie. Jasio nie mył się też zbyt często, bowiem w jego przekonaniu mycie osłabiało organizm człowieka, rozhartowywało go, a on musiał być zdrowym, bo niby kto się nim zaopiekuje, gdyby zachorował. Dlatego miał zwyczaj konserwowania się na zimę. Wówczas nalewał wrzątku do dużego blaszanego szaflika i wrzucał tam rumianek, taki trochę już podeschnięty, ale świeżo wyrwany z korzeniami, potem wsypywał kilogram cukru i dodawał kilogram smalcu. Wymieszawszy to wszystko, kąpał się w tej miksturze. Po wyjściu z szaflika, kiedy obeschł, bo nie wycierał ciała, oblekał się w stare-nowe ciuchy.
Tak rezolutnie dbając o siebie, umarł zdrowy. Po robocie dali mu nie tylko jeść ale i pić. Wypił ile chciał, bo kieliszków nikt mu nie liczył, przecież to taki dobry człowiek. Niech mu będzie na zdrowie. Jak wracał do domu najechała na niego ciężarówka. Kierowca tłumaczył się, że nagle z pobocza wyszedł mu czy też raczej zawrócił się wprost przed maskę samochodu i nic nie był w stanie zrobić. Zginął Jasio na miejscu, na drodze w Hoczwi. Może tę śmierć uzgodnił przez telefon z Panem Bogiem, bo i cóż by począł na starość, która była tuż tuż, gdzie by się podział. On, który dla umiłowanej wolności wiódł nędzny żywot w szałasie, znów trafiłby zapewne do przytułku.
Pogrzeb miał, nie przymierzając jak hrabia. Cała wieś szła w kondukcie i ksiądz odprawił egzekwie jak należy, a że Jasio nie chodził do kościoła, ale chrzczony przecież był i wierzył w Pana Boga. Opieka społeczna z Leska obiecała mu sprawić pochówek na koszt państwa, tak jak to jest w przypadku śmierci bezdomnych, ale wieś uniosła się honorem i nie zgodziła się na takie rozwiązanie.
- Stać nas zrobić Jasiowi pogrzeb - powiedzieli. - Naszemu Jasiowi.
Złożyli się na trumnę, ubranie, wieniec, grabarza i księdza. Jak ktoś dziadem był za życia nie znaczy, że dziadem musi być też i po śmierci. Dlatego pochowali go, jak pana.
Kiedy byłem kilka miesięcy później koło ruiny cerkwi w Hoczwi, nie było już Jasiowego szałasu ze skrzyniowym łóżkiem ani kaplicy. Podobno ktoś je spalił. To oczywiste, że nie było też telefonu. Bo i po co? Skoro tylko Jasio znał numer, jaki trzeba wykręcić, żeby się dodzwonić do Pana Boga.
KONIEC

_________________
http://gdziebylbog-pytanieowiare.blogspot.com/


Góra
Offline Profil  
 
 Temat postu: Re: OPOWIADANIE W ODCINKACH
PostWysłany: 22 Maj 2011, 14:25 

Rejestracja: 17 Sty 2014, 16:11
Posty: 71
Piękne to opowiadanie. Kaju, chętnie poczytam coś jeszcze :)


Góra
Offline Profil  
 
 Temat postu: Re: OPOWIADANIE W ODCINKACH
PostWysłany: 28 Maj 2011, 08:08 
Awatar użytkownika

Rejestracja: 25 Wrz 2010, 19:40
Posty: 3370
Miejscowość: ŁÓDŹ
'''
W ŻYCIU NIE LICZY SIĘ PATOS ,BUFONADA CZY SNOBIZM.
NAJWAŻNIEJSZE SĄ TE MALUTKIE AKTY DOBROCI ,A TAKIE MIAŁ W SOBIE JASIO.
WIELU HIPOLI
(tu stawiam znaki zapytania ,czy hipoli ????? )
OGARNIĘTYCH INTELEKTUALNĄ PYCHĄ POWINNI SIĘ UCZYĆ CZEGOŚ O CZYM ZAPOMNIELI .
ZAPOMNIELI O SKROMNOŚCI ,
A TACY POWINNI BYĆ DZISIEJSI POLSCY HIPISI .


Góra
Offline Profil  
 
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 7 posty(ów) ]  Moderator: puniek

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 27 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Skocz do:  
Powered by phpBB © 2000, 2002, 2005, 2007 phpBB Group
Theme created StylerBB.net & intensys.pl