W dialogu chrześcijańsko-buddyjskim wyróżniłbym pewne ogólne płaszczyzny porozumienia i grupy ludzi, które im odpowiadają - są one właściwie identyczne, jak te, o których wspomniał pan Zawłocki, prezentując w swojej pracy poglądy Jana Pawła II: mnisi rozmawiający z zakonnikami o życiu kontemplacyjnym, świeccy rozprawiający ze świeckimi na tematy społeczno-etyczne, oraz katoliccy teologowie i buddyjscy filozofowie próbujący pogłębić wzajemne zrozumienie doktryn. Jest jednak czymś oczywistym, że te trzy odrębne nurty, sklasyfikowane z grubsza podług ludzkich kompetencji, powinny razem przenikać się, tworząc szeroką rzekę dialogu i wpływając na siebie.
Osobiście uważam, że dialog pomiędzy chrześcijaństwem a buddyzmem na poziomie doktrynalnym nie jest możliwy, W TYM SENSIE, że niemożliwe jest osiągnięcie tutaj żadnego zadowalającego konsensusu, który byłby rezultatem ustępstw, wycofywania się z charakterystycznych dla danego światopoglądu doktryn. Tak prowadzony dialog zaprzeczałby samej idei dialogu, jest wręcz zbędny, ponieważ w ten sposób manifestuje się mniej lub bardziej jawny prozelityzm, albo dążenie do stworzenia jakiegoś synkretycznego systemu duchowego. Jeden jak i drugi cel dość trudno jest pogodzić z pełną szacunku postawą dla wolnego wyboru człowieka w kwestii wyznawanego światopoglądu. Stanowisko Kościoła Katolickiego jest chyba tutaj zbliżone do tego, co powiedział XIV Dalajlama:
Nie jestem skłonny do szukania jednej uniwersalnej religii. Nie sądzę, żeby to było rozsądne. Jeśli zbyt daleko posuniemy się w poszukiwaniu podobieństw, jednocześnie ignorując różnice, to doprowadzimy dokładnie do tego!
Jednocześnie warto poznawać poglądy drugiej strony z bezpośredniego źródła, prowadzić doktrynalny dialog w sensie wymiany informacji. W ten sposób można uniknąć wielu nieporozumień w innych sferach wzajemnego kontaktu.
O ile w sferze doktrynalnej bardzo trudno mówić o dialogu, to jest on możliwy do pewnego stopnia w sferze samej praktyki duchowej ("MODLITWA I MEDYTACJA W CHRZEŚCIJAŃSTWIE I BUDDYZMIE", Bourgeois Henri, Schnetzler Jean Pierre, wydane przez Wydawnictwo WAM). Wiem, że niektórzy chrześcijanie próbują nawet korzystać z pewnych światopoglądowo neutralnych technik buddyjskiej medytacji - powinni jednak robić to bardzo ostrożnie, z dużym wyczuciem, tak, by nie zagubili po drodze własnego chrześcijańskiego duchowego dziedzictwa kontemplacyjnego, a jednocześnie nie wypaczyli sensu buddyjskich metod pracy z umysłem. Próby dialogu w tej sferze już są podejmowane, głownie przez zgromadzenia zakonne. Uważam, że może on mieć duży wpływ na zakonników, ale mniejszy na świeckich, którzy w obu religiach stanowią liczebną większość, a ponadto ich rola już wiele lat temu przestała być bierna i sukcesywnie nabiera coraz większego znaczenia [vide Trzy filary Sanghi]...
XIV Dalajlama również tutaj wypowiedział się bardzo jasno, odpowiadając na pytanie o to, czy można być jednocześnie buddystą i chrześcijaninem ("Christian Meditation Newsletter" -
http://www.wccm.org):
Jest to możliwe w początkowym stadium. Jeżeli ktoś wierzy i szczerze szanuje Jezusa Chrystusa i Buddę, to można go uznać za półbuddystę i półchrześcijanina. Ale nie sądzę, żeby pozostał przy takim poglądzie w miarę swojego duchowego rozwoju. Praktykujący buddysta musi zaakceptować pustość jako ważną praktykę. Znam chrześcijańskich braci, którzy żywo interesują się buddyjską filozofią pustości zjawisk. Myślę jednak, że jeśli uzna się pustość, to nie ma miejsca dla stwórcy czy absolutu. Pustość znaczy, że wszystko jest współzależne. Jeśli się przyjmie taki punkt widzenia, raczej trudno wyznawać ideę wiecznej duszy, absolutu czy Wszechmocnego Boga.
Natomiast absolutnie niezbędny (a jednocześnie stosunkowo łatwy w realizacji) jest dialog skierowany na etykę i zagadnienia związane z problemami współczesnego świata: poszanowaniem człowieka oraz środowiska, w jakim on żyje.